czwartek, 30 kwietnia 2015

Kwietniowe nowości. || Zakupowy szał. || Część 1. ||

Cześć! :)

Na wstępie chciałabym uprzedzić, że to będzie dłuuuugi post. Na szczęście więcej do oglądania niż do czytania. :P (Edit:A jednak wcale nie..) Cóż mogę powiedzieć? W kwietniu wpadłam w zakupowy szał. Ale w większości spowodowany potrzebą. To tak dla usprawiedliwienia.. :D W każdym razie jestem w tej chwili biedna jak mysz kościelna. A przede mną jeszcze przecena na produkty do ust (lakiery już sobie odpuszczę), ale w tym wypadku tragedi nie będzie- potrzebuję tylko konturówek z Essence, które są baaardzo tanie i ewentualnie 1-2 pomadek. Więc na to będzie mnie jeszcze stać. Po tym porfel będzie już całkowicie pusty. </3

Nawet nie wiem od czego zacząć. Mogłabym od rzeczy najfajniejszych, ale w sumie wszystkie są super. :D  Podzielę to tak- na rzeczy kupione stacjonarnie i te które przywiózł mi kurier.
(A i pominę rzeczy, o których już pisałam w poprzednich postach, bo po co się powtarzać i robić ten post jeszcze dłuższym? :) Kto chce, może przeskrolować dalej i zobaczyć kwietniowe wpisy. :))

Zaczęło się chyba od targów kosmetycznych, które odbyły się w poprzednią sobotę we Wrocławiu.
O samych targach nie mam za wiele do powiedzenia- były po prostu kiepskie. W porównaniu do tych, na których byłam jakieś 8 lat temu, to po prostu wiało biedą i nudą. Z moich pierwszych wyszłam zadowolona, bogatsza o doświadczenia i z pełną torbą próbek (choć miałam zaledwie 12 lat), a tegoroczne były 1/3 wielkości tamtych, nikt nic nie pchał mi do rąk, prawie nikt do niczego w sumie nie zachęcał, a większość pań przy stoiskach była znudzona i wielce niezadowolona. W każdym razie jak już zapłaciłam te 12zł za wejście, nie mogłam wyjść z niczym. A więc oto moje "wielkie zakupy" jakie zrobiłam na targach:



-Maska algowa do twarzy z glinką zieloną, Bielenda Professional, 260g (jakieś 10 użyć)- 35zł. 
A do tego jedyne próbki jakie dostałam, czyli 2 saszetki alg, jedna taka jak duża, a druga z kolagenem (którą pół godziny temu zużyłam na mamie. :D), gratis do zakupu. ^^
-Olejek arganowy, Magvita, jakieś 24zł.
-Szablony, 100 sztuk, chyba 6-7zł. 
-Pędzelek do zdobień, za całe 1,60. :D
-Płatki bezpyłowe, 500sztuk, 5,50zł. (nie komponowały mi się na zdjęciu z resztą. ;d)

Bez szału, nie?

Ale oczywiście tego samego dnia wybrałam się na wycieczkę do dwóch rossmanów, na -49% :D

Oto co udało mi się upolować:


-Puder Stay Matte, Rimmel, 001 Transparent
-Rozświetlacz, Silver Highlighter, Lovely (a chciałam Gold. :c i Diamond z Wibo, ale nie było. :c )
-Korektor Affinitone, Maybelline, 01 Nud Beige
-Róż, Bourjois, 95 Rose de Jaspe (a chciałam 34 :c ale wszystko wykupiłyście przede mną!)

Oprócz tego do koszyka wrzuciłam też 2x Babydream, żel do twarzy z Nivea do cery mieszanej i tłustej, oraz żel pod prysznic z Isany (malinowy). Poleciały do łazienki, zapomniałam o zdjęciach. 


Nie zapomniałam też o mamie. :) 

-Dermaroller System, 20zł (koleżanka z klasy kupiła go w jakiejść hurtowni)
-Ampułki Revital koenzymem Q10, Rival de Loop, nie pamiętam za ile, ale też na promocji. :) 

Zrobiłam już dzisiaj mamie mini spa z tym zestawem i algami. Powtórzymy jeszcze kilka razy i zobaczymy czy będą jakieś efekty. :D 


Na -49% na produkty do oczu pojechałam już dzisiaj (jak dobrze, że w jednej wiosce niedaleko jest Rossman- 15km to nie to samo co 35km ^^)


-The Colossal Go Extreme Volum Waterproof, Maybelline (niestety dopiero gdy przyjechałam do domu okazało się, że był wcześniej zmacany i to nieźle. A brałam z samego tyłu szafy.
  Ludzie! Przestańcie w końcu macać kosmetyki w rossmanach! -.-" )
-Lash Sensational, Maybelline -tyle go ostatnio wszędzie, że nie mogłam nie kupić. 
Niezły i nie spływa od łez.
-Lasting Drama 24H, Maybelline- na zapas. Uwielbiam go! 
-Płyn Micelarny 3w1, skóra wrażliwa, Garnier- też panuje na blogach od jakiegoś czasu. Zobaczymy, czy jest taki cudowny. 
-Gąbki do demakijażu, bo moja poprzednia musi w końcu wylądować w koszu. Spóźniłam się na ich promocję. :c



Cień do powiek z Inglota nr.375, przeceniony na 12 zł. :)


Lakier GR Galaxy 26. Dostałam go od mojego 'kochanego' chłopaka i zastanawiam się z czym wyglądałby fajnie. ;)



Ok, właśnie wpadłam na pomysł, że podzielę ten post na dwie części, bo wyszedłby z niego straszny tasiemiec i za dużo byłoby skrollowania jak na jeden raz, nikt nie dotrwałby do końca. :D 

Druga część pojawi się jutro i będą w niej rzeczy zakupione przez internet- tego jest chyba więcej. :D

Tak więc lecę teraz oglądać co kupiłyście Wy i 'widzimy' się jutro! :))


Cherrr.

wtorek, 28 kwietnia 2015

Aloe Water Yankee Candle ||

Hej! :)

Jak zwykle zdjęć i pomysłów na posty mam na pięć do przodu, ale z dodawaniem idzie gorzej, bo zawsze jakoś zabraknie mi czasu. Ale jestem! Z lekkim, krótkim i mam nadzieję przyjemnym wpisem. :)

1 kwietnia, z okazji prima aprilis na stronie goodies.pl  był kod na darmową dostawę, tak więc musiałam skorzystać. Czułam wręcz obowiązek. :D Zamówiłam 4 woski. Chciałam coś bardziej wiosennego, ponieważ w swojej "kolekcji" miałam tylko 3, bardziej zimowe, słodkie i ciężkie zapachy. I tak 2 dni później przyszła do mnie paczka a w niej:




Jak na razie w moim kominku wylądowały tylko dwa z nich-Aloe Water i A Child's Wish. W tym poście chciałabym napisać co nieco o tym pierwszym. :)


Aloe Water:
"Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: woda aloesowa." - goodies.pl
"Czysta, orzeźwiająca woda, połączona z gęstym, kojącym aloesem, aby stworzyć cudowne, relaksujące doświadczenie zapachowe" (czy jakoś tak)-www.yankeecandle.co.uk



Zapach ten zobaczyłam po raz pierwszy u xkeylimex i od razu wiedziałam, że muszę go mieć. :D
Nie wiem czemu, ale bardzo lubię aloes. Taki przyjemny kaktusik, który mam w domu od kiedy pamiętam. A jego miąsz zawsze był przydatny w łagodzeniu moich uczuleniowych wysypek. 

Jak zwykle zaczynam się rozpisywać, a miało być krótko! A więc przejdźmy do sedna sprawy- czym tak naprawdę pachnie Aloe Water? Zapachu prawdziwego aloesu w nim niewiele, wody aloesowej także. Choć moża wyczuć te nuty. Jednak głównie przebija się słodki, orzeźwiający arbuz. A raczej mi kojarzy się to z zapachem gum do żucia o smaku arbuza. :D Jest tu trochę melona, trochę ogórka. Zapach jest taki czysty, świeży, delikatnie słodki. Po pokoju rozchodzi się dość szybko i jeszcze chwilę po zgaszeniu unosi się w powietrzu. Pachnie całkiem intensywnie. 

A jak podoba się mi? Bardzo! Zakochałam się od pierwszego powąchania. Uwielbiam takie zapachy i męczę go praktycznie codziennie. :D 





W ciągu najbliższych dni powinien się pojawić post o kwietniowych nowościach. Czemu osobny post? Bo w tym miesiącu jest tego naprawdę dużo! Trochę z internetu, trochę z rossmana i troszkę z targów, na których ostatnio byłam i które były dość słabe. Aktualnie czekam jeszcze na dwie paczki.

To już chyba zaczyna być prawdziwy nałóg. not good


Cherrr.




piątek, 17 kwietnia 2015

Golden Rose Color Expert 10 || Wiosenna miłość.

Hejka!

Tak wiem, dawno mnie tu nie było. A może inaczej- bywam na blogspocie codziennie, ale dawno nie zajmowałam się swoim blogiem. Ogólnie byłam ostatnio zalatana. A w wolnych chwilach nadrabiałam zaległości w czytaniu Waszych blogów.. i doszłam do wniosku, że obserwuję ich o wiele za dużo. ;D Nie umiem zredukować liczby obserwowanych, a lubię przeczytać, albo chociaż przejrzeć każdy nowy post, często zostawić jakiś komentarz. I tak uciekały moje wolne wieczorowe godzinki. Musicie mi to jakoś wybaczyć. :))
Do nowego posta zbierałam się już od jakichś 3 dni. I może dziś też by nie wyszło, gdybym nie dostała komentarza pod ostatnim, że święta już dawno minęły i że czas na nowego.. no cóż- dostałam kopa, tak więc obrobiłam zdjęcia (które robię jednak na bierząco) i jestem!

Chciałabym się podzielić z wami moją wiosenną miłością w kolorze bliżej nieokreślonym, czyli lakierem Golden Rose Color Expert o numerze 10





Lakier ten wpadł w moje ręce przez przypadek. Udałam się ostatnio w okolice wyspy GR w celu zakupu nowego białego. Ale nie byłabym sobą, gdybym nie rzuciła chociaż okiem na inne lakiery.. :D I wtedy w oko wpadł mi ten lakier, lecz nie do końca bez powodu, ponieważ kolor ten widziałam u rogaczki, a przynajmniej wtedy tak mi się wydawało. Dzisiaj w trakcie zbierania się do pisania postanowiłam jeszcze raz wrócić do jej posta. I nagle okazało się, że to wcale nie ten sam odcień. :D Nie pamiętałam numeru i tak zamiast 76 mam 10. Ale wcale nie żałuję! :)


Moja 10 jest totalnie przepiękna! Jest to iście wiosenny odcień nude. Taka przykurzona, rozbielona lawenda, pomieszana z beżem i zgaszonym różem. Ciężko mi opisać ten kolor, tak samo jak ciężko było mi go ująć na zdjęciach. Na każdym wygląda ciut inaczej, w każdym świetle jest odrobinę inny. Nietypowy, elegancki, kremowy i totalnie śliczny. <3 Paznokcie malowałam nim już dwa razy pod rząd i czułam się bardzo dobrze w takim mani.

Sam lakier jest kremowy, bez żadnych drobinek, ma idealną konsystencję i płaski, raczej szerszy pędzelek. Maluje się nim łatwo, nie smuży. Kosztuje chyba 6zł. Czego chcieć więcej? :)



Ostatnio w biedronce kupiłam sobie 3 śliczne, tekturowe kuferki, za 18zł.


Miałam nadzieję, że w największym zmieszczę moje wszystkie lakiery. Ba, sądziłam nawet, że zostanie mi w nim trochę miejsca na nowe. Niestety. Te mniej ładne zostały w starym. </3 


Ciągnie mnie od jakiegoś czasu do takich dupereli do mojego pokoju. Dzisiaj będąc w pepco złapałam śliczny słoiczek i już nie puściłam. Za 5zł nie mogłam nie wziąć.. a dodatkowo już tam miałam na niego wizję. 


Cóż mogę powiedzieć- ideał na krótkie kwiatki. Totalnie przeuroczy. <3


No i jak zwykle się rozgadałam. Ciekawa jestem czy komuś chce się czytać te moje wypociny. :D 
Miałam w planach pisać mniej, bardziej zwięźle. Ale jakoś mi to nie wychodzi. Chyba nic na to nie poradzę.. :D 

Polecam osobom, które tak jak ja uwielbiają muzykę alternatywną. KLIK. I lecę czytać wasze blogi! Miłego wieczoru wszystkim. :)


Cherrr.

sobota, 4 kwietnia 2015

Wielkanocne mani! :)



Cześć!
W ostatniej chwili chciałabym wam pokazać co wyczarowałam na swoich paznokciach wczoraj wieczorem. Po całym dniu sprzątania i pieczenia ciast, ok 21, w końcu znalazłam chwilę dla siebie. 
Tak więc rozłożyłam wszystkie pędzleki, lakiery w wiosennych kolorach i wzięłam się do roboty. A oto efekty:




Trochę się spieszyłam, bo jako, że jestem chora, to marzyło mi się położenie do łóżka. I dlatego ciut im się oczka porozmazywały pod topem. :c  Ale chyba nie jest tak źle, co? :) W każdym razie zostawiłam tak jak jest. Moje siostrzenice i tak zapewne będą tymi zajączkami i kurczaczkiem zauroczone. :D 



Światło do zdjęć było dziś dość kiepskie. Pominę fakt, że 2 razy padał dziś śnieg...

Jako, że lewą ręką nie władam już tak sprawnie, na prawej ręce zrobiłam tylko coś takiego:



Nie za równe te kropki, następnym razem postaram się bardziej. Trzeba ćwiczyć drugą rękę. :D

A tych lakierów użyłam jako podkładowych:


Do czarnych szczegółów wzięłam czarny mat z GR, a biały to jakiś słabiak z biedronki, który ciągnie się już niemiłosiernie, więc miałam utrudnione zadanie. Ale jakoś trzeba sobie radzić, jak się zawsze zapomina o kupnie nowego. :D

Osobiście całkiem mi się podoba to co 'naskrobałam'. Ale chyba bardziej do gustu przypadł mi mój zeszłoroczny, wielkanocny mani: 


A wam która wersja podoba się bardziej? :)


W każdym razie czuć już Wielkanoc. :D
Ciasta mocno polukrowane, sałatki gotowe i nawet poleciałam dziś z koszykiem, pomimo tego, że dalej jestem chora. Teraz już nie zostaje nic innego, jak czekać na jutrzejsze śniadanko. I znowu będzie pełna chata- ale ja tam to lubię. :D

Jeszcze raz Wesołych! Smacznego jajka! :D



Cherrr.






środa, 1 kwietnia 2015

Ulubieńcy, lecz nie marca. || Balsam do ust EOS. || Mała promocja. || Mały żarcik. ||

Hej!
Do tego posta zbieram się już 3 dzień. Musicie mi wybaczyć- rozłożyło mnie. :(
Katar, gardło boli, jakby ktoś przejechał po nim kilka razy tarką, męczący kaszel, a do tego ten okrooopny ból głowy. A tak dobrze się trzymałam, bo chora w tym sezonie byłam może ze 2 razy.
No ale jak tu się nie rozchorować, gdy za oknem TAKA pogoda?!
Wiatr (a raczej jakiś huragan), deszcz, grad, śnieg i szkoda, że jeszcze żaby na nas z nieba nie lecą.
Boję się jak ja pójdę w sobotę z koszyczkiem- przecież mi z niego wszystko wywieje, jak tak dalej będzie. :(
Ale kończmy już ten przykry temat pogody. :)

Jak obiecałam ostatnio- dzisiaj nie będzie paznokci, ani zakupów. :D
A głównymi bohaterami będą dwie, niewielkie kuleczki..a dokładniej balsamy do ust Eos.





Mój pierwszy Eos przywędrował do mnie kurierem w październiku. Był to ten o smaku/zapachu sweet mint. I cóż mogę powiedzieć? Miłość od pierwszego wejrzenia! No bo jak można nie pokochać takiej małej, pięknej kuleczki? W tak pięknym kolorze, a do tego z takim wnętrzem! <3 

Sweet mint to balsam do ust o zapachu (i jak dla mnie delikatnym smaku) słodkiej, ale świeżej i mroźnej mięty. Do tego po nałożeniu go na usta możemy ten subtelny chłód poczuć. Nie jest to takie uczucie jak przy błyszczykach 'powiększających' usta, nie jest to mrowienie. Dla mnie jest to o wiele przyjemniejsze. Czuć po prostu przyjemny chłodek przez kilka-kilkanaście minut od nałożenia, później uczucie mija. Wiadomo, że znajdą się osoby, którym nie będzie to pasowało, ale dla mnie jest cudowne.

Blueberry Acai zamówiłam ostatnio, ponieważ moja miętka powoli się kończy i chciałam też spróbować czegoś innego, ponieważ jest tyyyle różnych wersji! :)



Co tym razem? Kolejna przeurocza kuleczka, za to bardziej niebieska. Zapach? Taki jagodowy, może ciut jak jagodowy jogurt. Ale nie do końca. Nie miałam nigdy do czynienia z jagodami acai- może tak właśnie pachną. W każdym razie zapach słodki, delikatny i przyjemny. Smak także delikatnie słodki. Darzę go taką samą miłością, choć brakuje mi odrobinę tego przyjemnego chłodku. :D 


Kolor samego balsamu jest taki sam w przypadku każdego zapachu- delikatnie żółciutki. Na ustach niewidoczny, daje minimalny połysk. Myślę, że nadałby się także dla mężczyzn.
Kształt jak widać- dla mnie bardzo wygodny, choć można nim trochę wyjechać poza kontur ust. Za to nie trzeba pchać palucha do środka.



Konsystencja balsamów jest zbita, nie zmienia się z czasem. Wystarczą dwa pociągnięcia, aby na ustach została cienka warstewka produktu. Choć muszę się przyznać, że gdy go dostałam, siedziałam i jeździłam nim po ustach ze 100 razy, takie to było dla mnie fajne. :D W sumie nadal jest..
Dzięki tej konsystencji balsam jest naprawdę wydajny. Miętkę mam jakieś pół roku, a naprawdę jej nie oszczędzałam, bo często wpadałam w trans smarowania się nią po ustach.. :D Teraz jest już na wykończeniu i sięgam po nią rzadziej. I tu jeden malutki minusik- przy końcówce ciężko się nim posmarować, bo robi się całkiem płasko. Ale oj tam... dla chcącego nic trudnego. :))

Na końcu powiem kilka słów o tym, co może powinno być na początku. Ale z tymi balsamami jest tak, że zwraca się na nie uwagę przez kształt, kolor i zapach, a dopiero później zajmuje się resztą. :D
Ale i tu jak dla mnie super! Balsamy są w 95% organiczne, a w 100% naturalne. Ma w sobie masło shea, olejek jojoba i witaminę E. Nie zawiera za to parabenów, glutenu i wazeliny. Z tego powodu ani zapach, ani smak nie są nawet w najmniejszym stopniu chemiczne. A tego baaaardzo nie lubię w produktach do ust. :(
Działanie? Jak dla mnie bardzo fajnie. Jeśli o nim nie zapomnę nie mam problemów ze spierzchniętymi wargami. A gdy zdarzy mi się zapomnieć, mogę nim usta odratować, nakładając go ciut więcej. Daje wtedy uczucie ulgi i nadaje miękkości wargom. A usta fajnie się regenerują.
Moje usta są dość wymagające, bardzo szybko potrafią stać się niefajne, do tego lubię je przygryzać. Z balsamikami Eos polubiły się baaaardzo. Wiem, że nie dla każdego będą wystarczające pod względem pielęgnacyjnym i że jest pewnie kilka balsamów do ust o lepszym działaniu. Ale moim zdaniem warto spróbować- kto wie, może wasze usta polubią je tak bardzo jak moje? :))




Takie małe porównanie na koniec- jak wygląda nowy, a jak wygląda miętka po pół roku. Muszę ją teraz oszczędzać. :D Ale na pewno zaopatrzę się w nią jeszcze kiedyś. :)
Można je kupić na allegro (tu uważałabym na podróbki, które ponoć się zdarzają), stronach takich jak mintishop czy kosmetykizameryki. Ale od niedawna powstała także oryginalna strona producenta w polskiej wersji i tu mamy najniższe ceny, bo niecałe 20zł, a aktualnie są do tego w promocji. KLIK.


Dla wytrwałych mała promocja: http://www.goodies.pl/content/17-prima-aprilis
Darmowa przesyłka na zamówienia od 25zł. Do końca dzisiejszego dnia.
Przepraszam, że tak późno, ale nie miałam kiedy wcześniej napisać posta- okna na święta się same umyć nie mogły, a mama nie popuściła. </3 
Ale zostały jeszcze 2h. Ja zaraz lecę zamówić sobie jakieś nowe woski. :D 


I jeszcze przy okazji Prima Aprilis- Lush postanowił zrobić sobie niezły żart z Panów. :D KLIK!
Mój się nabrał. Nie zwrócił uwagi na to, że broda wyrasta w 30 sekund po nałożeniu produktu (a może to go właśnie tak zachęciło!) i nie popatrzył na skład, w którym widnieje masło orzechowe i, uwaga, wyciąg z drwala. :D W każdym razie chętny był na to, abym napisała do bratowej, która jest w Anglii, aby kupiła mu ten cudowny produkt. :D 

A! 1 kwietnia to także imieniny Grażyny, także mojej mamy. 100 lat wszystkim Grażynom! :)

Na koniec chciałabym jeszcze życzyć wszystki spokojnych i Wesołych Świąt. Smacznego jajka! I żeby pogoda na Dyngusa dopisała (bo już w tamtym roku nie było za ciekawie.)

Jutro zamierzam odwiedzić biedrę, może coś mi wpadnie w ręce..
A teraz lecę, do następnego posta! :)


Cherrr.